Strona główna Wywiad Bardzo chciałem żyć – Jerzy Stuhr

Bardzo chciałem żyć – Jerzy Stuhr

Jeden z najwybitniejszych polskich aktorów jeszcze pół roku temu walczył z nowotworem. Pokonał chorobę. Teraz Jerzy Stuhr wraca do grania. Odnalazł też nowe powołanie i surowo ocenia rzeczywistość. Swoje przemyślenia spisał w świetnej książce  „Tak sobie myślę…”. Z aktorem rozmawia Bartek Borowicz.

Nie jest Pan już zmęczony mówieniem o swojej chorobie? Ostatnio udzielił wielu wywiadów na ten temat.
Trochę jestem zmęczony, ale książka „Tak sobie myślę…”, którą wydałem, jest aktualnym tematem i chętnie o niej rozmawiam. Jest bezpośrednio połączona z moją chorobą, więc to się zazębia.

Zatem o czym Pan teraz chętnie rozmawia? O planach i tym, jak żyć po chorobie?
Też. Ale teraz chętnie analizuję, jak ludzie zareagowali na książkę. Minęło już trochę czasu od jej wydania, widzę jak rozchodzi się
w różnych kręgach i wyrabiam sobie pewne zdanie na ten temat.

Jaki to pogląd?
Książka nie wychodzi z czołówki najchętniej kupowanych pozycji w kilku ważnych polskich sklepach. Jest w otoczeniu samych kryminałów (śmiech). To jest akurat komplement. Wydaliśmy z Wydawnictwem Literackim 70 tysięcy „Tak sobie myślę…”. Drugi pozytyw jaki zauważyłem, to odbiór. Mieszkam na wsi. To kolejna książka, jaką popełniłem, a po raz pierwszy miejscowi stoją pod płotem i proszą o autograf czy dedykację. Śmieję się z żoną, że wreszcie trafiłem pod strzechy. Ludziom ta książka jest potrzebna.
Trzecia płaszczyzna, to nieprzerwane listy i maile, które do mnie trafiają. Co ciekawe, ludzie znajdują namiar na mnie. Wie Pan, to nie jest łatwe, bo nie mam profilu na Facebooku – to ostatnia rzecz, która jest mi potrzebna. Ale jednak ludzie potrafią do mnie dotrzeć – poprzez wydawnictwo, uczelnię, czasem zdobywają mój prywatny adres. Wysyłają też maile do redakcji, którym udzieliłem wywiadów i dziennikarze mi te listy przekierowują. To pokazuje, że bardzo chcą się podzielić wrażeniami i coś mi przekazać. To jest ogromna rzesza ludzi! Widzę, że dotykam sprawy poważnej. Zazwyczaj piszą ludzie chorzy albo tacy, których bliscy chorują. Piszą głównie kobiety. Czytelnicy dzielą się ze mną i mówią, jak im ta książka jest potrzebna. Dzisiaj znajoma onkolożka powiedziała mojej żonie, że tę książkę należy traktować terapeutycznie. To jest bardzo pozytywne.

Minusem jaki zauważam jest brak odzewu tak zwanego środowiska. Prowokowałem w tej książce, dopiekłem kilku filmom, urzędnikom, politykom i czekam, aż mi ktoś odpowie, a tu cisza. Działa metoda strusia – osoby, o których nie pisałem pochlebnie chowają głowę
w piasek. Mam z tego powodu niedosyt.

Może Pan to dopiero odczuje?
Ale w jaki sposób?

Któryś z reżyserów nie będzie chciał z Panem rozmawiać, współpracować, obgada za plecami…
Wie Pan, mi już chyba najmniej zależy na reżyserach, zwłaszcza filmowych. To już jest poza mną. Zagrać w filmie, to mogę za karę.

Czuje Pan, że pomaga ludziom?
Oczywiście.

Ale pisał Pan właśnie po to, aby pomóc innym chorym?
Absolutnie! Stało się tak, gdy zorientowałem się, że moje słowo coś znaczy i jest ludziom potrzebne. Jadę niebawem na panel onkologiczny. Trochę się boję, bo tam będą lekarze i fachowcy. Będę jedynym amatorem. Ale doświadczonym. I pomyślałem sobie, że może to jest właśnie mój nowy świat. Całe życie miałem takie przeświadczenie, że robię coś niepoważnego – bawię ludzi…

Ale to jest bardzo potrzebne!
Jasne! (śmiech) Chcą się rozerwać, pośmiać. Ale to jest ulotne. Wczoraj Wojciech Smarzowski powiedział, że film coś znaczy, jeśli przetrwa dekadę. Mamy zalew filmów, jest ich mnóstwo.

Pan uważa, że Pańskie filmy nie przetrwały próby czasu? „Tydzień z życia mężczyzny”, „Duże zwierzę”, a „Historie miłosne”? To co Pan mówi to absurd!
Dyrekcja Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej nie podziela Pańskiego zdania (śmiech).

PISF też nie zareagował na książkę? Im też się od Pana obrywa.
Liczyłem, że będzie odzew, a tu nic. Jak mówiłem, zawsze byłem trochę fircykowaty. Mój ojciec nigdy nie poszedł do teatru, bo uważał, że uprawiam takie niepoważne zajęcie, taki pół-zawód. Tymczasem wspierając ludzi na duchu, pomagając w jakikolwiek sposób onkologom, dzieje się rzecz poważna. Może to mój nowy świat, nowa historia.

Do tego trzeba mieć mocną psychikę.
A żeby Pan wiedział! Czytam kolejny list albo mail. Jest tam napisane, że komuś bardzo pomogłem, ale ten sam ktoś jest w bardzo trudnej sytuacji zdrowotnej. I dobrnij teraz do końca z tym czytaniem, a później jeszcze odpowiedz. Ale staram się nawet odpisywać. To trudne, ale widzę jak bardzo potrzebne. Dlatego to mnie zajmuje i daje siłę.

Kiedy zaczynał Pan pisać pamiętnik, był on przeznaczony dla wnuczki, na której narodziny Pan czekał.
Pomyślałem, że pewnie już jej nie zobaczę, więc niech kiedyś poczyta sobie o dziadku.

Był Pan już w trakcie pisania. Okazało się, że ma wyjść książka. Pewnie pomyślał Pan, że teraz nie o wszystkim może pisać.
No tak, zawęziło się trochę pole, nie mogłem przekroczyć pewnej granicy prywatności. To była jedyna cenzura. Ale powiem Panu, że bardzo mało rzeczy pominąłem – to, co chciałem napisałem. Nawet mój syn, który widział te zapiski w miarę na bieżąco, mówił żebym nie przywalał tak bardzo niektórym osobom. Ale nie mam poczucia przywalania. To odważne wypowiedzi. W dzisiejszych czasach to się pozmieniało – uważam, że wymieniam poglądy, a moi studenci mówią, że ich to uraża. Kiedyś przyjaciel Sławomira Mrożka – Stanisław Lem pisał mu w listach krytyczne opinie. To były słowa, od których buty spadały! Ale to było prawdziwe życie i szczere poglądy. Pamiętam swoich krytyków. Oni mi mocno dowalali, ale nie miałem poczucia, że oni mnie niszczą. Czułem, że mogę się z nimi spierać. I z tego rodziło się coś dobrego. Ta krytyka była mi bardzo potrzebna. Dzisiaj mówi się, że lepiej opinię zachować dla siebie, nie drażni się, nie ma rozmów istotnych, a ja do takich jestem jeszcze przyzwyczajonych.

Nie ma Pan wrażenia, że nie pasuje do współczesnej młodzieży?
Mam. Jesteśmy z innych światów, mamy inne wartości. Mogę ich jedynie uczyć techniki, pokazać jak przerzucać ciężar ciała, jak sprawdzić w trakcie sztuki, czy ma się zapięty rozporek. Jedynie tu mnie słuchają, ale nie jestem dla nich guru.

To kto ma nim być, jeśli nie Pan?
Młodsi. Ludzie wychowani w innym kanonie estetyki. Studenci przychodzą na zajęcia ze mną i mówią „może by Pan jakiś nam swój film pokazał”.

Nie wierzę.
To się dzieje nagminnie!

To smutne.
Dlaczego? Gdy przychodziłem na uczelnie też słyszałem od starszych pedagogów, że mam straszną dykcję i nie jestem amantem. Wtedy myślałem „to już było”. Teraz jest inaczej i faktycznie trochę do tego „nowego” nie pasuję. Szybko pojawiają się pieniądze, tania popularność – występujesz w jednym błahym filmie i zostajesz „celebrytą”. Kiedyś byliśmy biedni – gdy przychodziłem do Teatru Starego, tylko Jan Nowicki miał auto. Zresztą żona mu kupiła, bo pracowała zagranicą (śmiech). Mówię swoim studentom „ciesz się z roli, ale myśl już o następnej”. Jedną rolą nie sprawisz, że zostaniesz zapamiętany na lata.
Nigdy nie miałem zachłyśnięcia na popularność. Dla mnie sukcesem było 300 tysięcy osób, które obejrzało „Historie miłosne”, a teraz syn do mnie dzwoni i mówi: – Tato, mój występ na YouTube ma pół miliona odsłon. To ja na to: – Gratuluję. Zrób film, który obejrzy 12 milionów, tak jak to było z „Seksmisją”. I wtedy Maciek mięknie (śmiech).

Jako osoba znana, odczuwał Pan lepsze traktowanie w szpitalach?
Trochę tak. Choć wie Pan, tam panuje demokracja. Wszyscy mają równie ciężko. Przyznaję, miałem osobny pokój. Wie Pan, klinika w Gliwicach to jest moloch. Mnóstwo ludzi tam przebywa. Chodziłem na zabiegi i w tym tłumie co chwilę ktoś mnie rozpoznawał. Udawałem, że jestem tam tylko na chwilę, przypadkiem. Nie chciałem, aby ludzie kojarzyli, że jestem tam zasiedziały. Ale moja dogodność była taka, że miałem zabiegi wieczorami, gdy na korytarzach już było pusto. Lekarze świetnie chronili mnie przez tabloidami i paparazzi.

Tę książkę pisał Pan będąc chorym, a jednak jest tak bardzo optymistyczna. Pan nie dopuszczał do siebie żadnej złej myśli!
To książka człowieka, który ma świadomość, co jest grane. Ale bardzo chce żyć! Podskórnie ta świadomość choroby jest w tej książce. Gdy miałem świadomość, że będę wydawać „Tak sobie myślę…”, zacząłem pisać jeszcze bardziej optymistycznie! Choroba jest w tle.

Ma Pan taki charakter pisma, że współczuję osobie, która musiała spisać te zapiski.
(śmiech) To niesamowite. Wiem, jak piszę – to bazgroły. W dwa dni pewna pani to spisała. Byłem w szoku.
Często pewnie jest Pan teraz pytany o plany.
Tak. Trochę będę grać w teatrze, będę jurorem tu i tam, jakąś nagrodę odbiorę (śmiech).

Filmowe plany są?
Dużo odmawiam. Wystąpiłem w 60, może 70. filmach. To jest ćwierć tego, w czym mogłem grać. Zawsze miałem dużo propozycji. I teraz spływają kolejne, ale jak tylko widzę, że jakaś rola jest powieleniem schematu, który już przećwiczyłem, mówię „nie”. Ponadto teraz często robi się kiepskie filmy.

To jaką rolą mógłbym teraz Pana przekonać do zagrania w moim filmie?
Miłość starego człowieka – zagram od razu. Nie żądam wiele! Tymczasem proponują mi, abym znowu był inspektorem „Rybą”. Te propozycje to jakiś chłam! W polskich filmach nie ma starych bohaterów. Reżyserzy robią filmy o sobie. Często dobre, ale to prowincjonalne historyjki. Mówię studentom „pisz o sobie, ale umiejsców to w kraju, w Europie”. Nie można zasklepiać się tylko w swoim światku albo udawać nie swój świat – powiedzmy gangsterski. Marek Lehki, Wojciech Smarzowski, Waldemar Krzystek – oni robią dobre filmy.

Dziwię się, że żaden z polskich twórców nie napisze scenariusza pod Pana!
Pisał pewien człowiek, ale ostatnio się nie odzywa. Film byłby o inspektorze policji, który idzie na emeryturę. Nagle orientuje się, że dziewczyna zabiła chłopaka, a on zaczyna ją chronić. To tak w uproszczeniu. Zalążek jest bardzo ciekawy i wbrew kanonom. Więcej nie zdradzę.
Rozmawiał Bartek Borowicz

Popularne

Śluz szyjkowy – silne uwarunkowanie płodności

Zmiany hormonalne w cyklu kobiecym łatwo obserwować, gdyż najczęściej nie pozostają one bez wpływu na nasze samopoczucie, wygląd, a nawet i...

Nie tylko zdrowy, ale i piękny nos

Jeśli odczuwamy takie objawy jak: bóle głowy, łzawiące z nieznanych powodów oczy, jednostronne lub obustronne zatkanie nosa i wynikające z tego...

Kobiety muszą ćwiczyć więcej od mężczyzn

Kobiety, aby uzyskać szczupłą, wysportowaną sylwetkę muszą ćwiczyć zdecydowanie więcej i potrzebują na to więcej czasu, niż mężczyźni. Jak twierdzą naukowcy,...

Bo uszy są po to, by dobrze rozumieć świat, ale i… dobrze wyglądać

Współczesna medycyna potrafi dość skutecznie poradzić sobie z licznymi sytuacjami, w których jeszcze nie tak dawno była zupełnie bezsilna. Tak jest...

ABC zimowej skóry

Ekstremalna pogoda wymaga ekstremalnej ochrony skóry. Przyłóż się do zimowej pielęgnacji, a mróz i wiatr nie zaszkodzą twojej twarzy. Dzięki temu...